Temat: Charakterystyka
porównawcza Izabeli Lęckiej i Joanny Poborskiej.
Temat 2. Porównaj postawy
życiowe Izabeli Łęckiej i Joanny Poborskiej ukazane
w podanych fragmentach Lalki Bolesława
Prusa i Ludzi bezdomnych Stefana
Żeromskiego. Odwołując się do
znajomości utworów, zwróć wagę
na okoliczności, które miały
wpływ na ukształtowanie osobowości bohaterek.
LALKA (fragment)
Ciekawym zjawiskiem była
dusza panny Izabeli.
Gdyby ją kto szczerze
zapytał: czym jest świat, a czym ona
sama? niezawodnie
odpowiedziałaby, że
świat jest zaczarowanym ogrodem, napełnionym czarodziejskimi
zamkami, a ona – boginią czy nimfą
więzioną w formy cielesne.
Panna Izabela od kolebki żyła
w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim, ale –
nadnaturalnym. Sypiała w
puchach, odziewała się w jedwabie i hafty, siadała na rzeźbionych
i wyściełanych hebanach lub
palisandrach, piła z kryształów, jadała ze sreber i porcelany
kosztownej jak złoto.
Dla niej nie istniały pory
roku, tylko wiekuista wiosna, pełna łagodnego światła, żywych
kwiatów i woni. Nie istniały
pory dnia, gdyż nieraz przez całe miesiące kładła się spać
o ósmej rano, a jadała obiad
o drugiej po północy. Nie istniały różnice położeń
jeograficznych, gdyż w
Paryżu, Wiedniu, Rzymie, Berlinie czy Londynie znajdowali się ci
sami ludzie, te same
obyczaje, te same sprzęty, a nawet te same potrawy: zupy z wodorostów
Oceanu Spokojnego, ostrygi z
Morza Północnego, ryby z Atlantyku albo z Morza
Śródziemnego, zwierzyna ze
wszystkich krajów, owoce ze wszystkich części świata. Dla niej
nie istniała nawet siła
ciężkości, gdyż krzesła jej podsuwano, talerze podawano, ją samą
na ulicy wieziono, na schody
wprowadzano, na góry wnoszono.
Woalka chroniła ją od wiatru,
kareta od deszczu, sobole od zimna, parasolka i rękawiczki
od słońca. I tak żyła z dnia
na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, wyższa nad ludzi,
a nawet nad prawa natury. Dwa
razy spotkała ją straszna burza, raz w Alpach, drugi – na Morzu
Śródziemnym. Truchleli
najodważniejsi, ale panna Izabela ze śmiechem przysłuchiwała się
łoskotowi druzgotanych skał i
trzeszczeniu okrętu, ani przypuszczając możliwości
niebezpieczeństwa. Natura
urządziła dla niej piękne widowisko z piorunów, kamieni
i morskiego odmętu, jak w
innym czasie pokazała jej księżyc nad Jeziorem Genewskim albo
nad wodospadem Renu rozdarła
chmury, które zakrywały słońce. To samo przecie robią
co dzień maszyniści teatrów i
nawet w zdenerwowanych damach nie wywołują obawy.
Ten świat wiecznej wiosny,
gdzie szeleściły jedwabie, rosły tylko rzeźbione drzewa,
a glina pokrywała się artystycznymi
malowidłami, ten świat miał swoją specjalną ludność.
Właściwymi jego mieszkańcami
były księżniczki i książęta, hrabianki i hrabiowie tudzież
bardzo stara i majętna
szlachta obojej płci. [...] Cała ta ludność, między którą ostrożnie
przesuwali się wygalonowani
lokaje, damy do towarzystwa, ubogie kuzynki i łaknący
wyższych posad kuzyni, cała
ta ludność obchodziła wieczne święto. [...]
Poza tym czarodziejskim był jeszcze
inny świat – zwyczajny. [...]
I jeszcze wiedziała panna
Izabela, że jak w oranżeriach rosną kwiaty, a w winnicach
winogrona, tak w tamtym,
niższym świecie wyrastają rzeczy jej potrzebne. Stamtąd pochodzi
jej wierny Mikołaj i Anusia,
tam robią rzeźbione fotele, porcelanę, kryształy i firanki, tam
rodzą się froterzy,
tapicerowie, ogrodnicy i panny szyjące suknie. Będąc raz w magazynie
kazała zaprowadzić się do
szwalni i bardzo ciekawym wydał się jej widok kilkudziesięciu
pracownic, które krajały,
fastrygowały i układały na formach fałdy ubrań. Była pewna, że robi
im to wielką przyjemność,
ponieważ te panny, które brały jej miarę albo przymierzały suknie,
były zawsze uśmiechnięte i
bardzo zainteresowane tym, ażeby strój leżał na niej dobrze. [...]
W ogóle dla ludzi z niższego
świata miała serce życzliwe. Przychodziły jej na myśl słowa
Pisma Świętego: „W pocie
czoła pracować będziesz”. Widocznie popełnili oni jakiś ciężki
grzech, skoro skazano ich na
pracę; ależ tacy jak ona aniołowie nie mogli nie ubolewać nad
ich losem. Tacy jak ona, dla
której największą pracą było dotknięcie elektrycznego dzwonka
albo wydanie rozkazu.
Bolesław Prus, Lalka,
Warszawa 1981
LUDZIE BEZDOMNI (fragment)
5 listopada. Mało snu, bo
dopiero nad ranem zapadam w stan drzemania i dziś łażę
z wdziękiem zmokłej kury.
Lekcje odbywałam jak ciężkie roboty. Zgnębienie dusi, sprawia,
że człowiek usuwa się,
kurczy, nędznieje. Postanowiłam z tej dusznej ciasnoty, gdziem była
zatarasowana przez gorzką wiadomość,
siłą się wydobyć. Nie, nie opuszczę Henryka! Będę
dwa razy więcej pracowała,
wezmę nowe lekcje, może nawet ranne. Niech skończy choć
jakiekolwiek kursa, to
przecież będzie mógł tutaj lżej pracować. Nigdy nie odżałuję,
że nie zdał do politechniki –
ale to trudno. [...]
13 listopada. Wzięłam nową lekcję.
Wcisnęłam ją między Lipeckich i Zosię K. Nowa
robota jest to przygotowanie
dziewczynki, Heni L., do klasy wstępnej na pensję. Nie zna się
jeszcze na niczym. Ani
dyktanda, ani tabliczki mnożenia, ani żadnej rzeczy. Pokój duży,
ciemny jak piwnica, o jednym
oknie wychodzącym na ciasny dziedziniec. W tej porze jeszcze
słońce nie zachodzi, ale tam
już jest wieczór. [...]
Stamtąd, wysiedziawszy
godzinę, pędzę co koń skoczy na gumach kaloszowych w głębie
Powiśla do Blumów z pilną wiadomością, że „trybem oznajmującym wypowiadamy
czynności w stosunku do
odnośnego podmiotu rzeczywiste – rozkazującym rozkazane
lub zakazane, warunkowym
czynności tylko możebne, przypuszczone, zamierzone...”
Teraz dzień już jest
napchany, formalnie napchany jak torba, lekcjami. Tak się
przyuczyłam do
systematycznego chodzenia w oznaczonych terminach, że w niedzielę,
trawiąc poobiednie godziny
lekcyj na czczej gawędzie albo czytaniu, doznaję co chwila
odruchów przestrachu i zrywam
się jak wariatka. Same nogi skaczą i wykonywają jakieś
logarytmy kursów na Smoczą lub
na Dobrą. Któżby uwierzył, że ja, nędzny twór kielecki,
dojdę kiedyś w samym środku
Warszawy do 62 rubli miesięcznego zarobku z wysiewania
po różnych ulicach tajemnic
wiedzy!
17 listopada. [...] Jakże
szczęśliwe są te damy, które mijam, wolnym krokiem idące na spacer
czy tam dokąd. Toczą miłe,
urocze, wesołe rozmowy z modnie ubranymi panami. Kto są ci
ludzie? Co oni robią, gdzie
mieszkają? Nie znam ich wcale. Świat jest taki mały, taki ciasny,
a taki zarazem olbrzymi!
Człowiek na nim jest to biedny niewolnik, biegający wciąż tą samą
ścieżką, tam i z powrotem,
jak wilanowska kolejka.
Cofnęłam się myślą do miejsc,
gdziem dawniej była, i samą siebie przypomniałam sprzed
lat kilku.
Byłam wtedy lepsza. Dziś nie
mogłabym już tak zamęczać się pracą, byle „coś dobrego
zrobić”. [...]
Mam jeszcze dużo entuzjazmu
dla dobrych i płonących natur, dla wszystkich, co się
Męczą a pogardzają złem
ukrytym, ale to jest już inne. Nie wiem, nie mogę tego szczerze
wyznać, czy kocham takich
ludzi, czy tylko chciałabym iść z nimi w szeregu z tego
wyrachowania, że jest to
szereg, w którym iść najbezpieczniej, bo do zwycięstwa.
Stefan Żeromski, Ludzie
bezdomni, Warszawa 2000
Izabela Łęcka
|
Joanna Podborska
|
Młoda arystokratka
Jest osobą która nic nie
robi, jest leniwa, ma wszystko podane na złotej tacy, gardzi biednymi ludźmi,
nie dostrzega innych ludzi którzy,
żyją w około niej. Dla niej praca jest czymś karą za grzechy.
|
Młoda emancypantka ma w
sobie dużo wrażliwości dostrzega biednych ludzi, haruje jak wół, by zapewnić
swojemu bratu lepsze życie, jest zadowolona z pracy, która przynosi jej
satysfakcję Patrzy na ludzi z wyższych
sfer i ocenia swoje życie. Musi czerpać siłę do dalszej pracy.
|
Komentarze
Prześlij komentarz